6 marca 2013

Karpacz i moje turystyczne fanaberie.


Karpacz...no cóż cisną mi się na usta,a raczej na klawiaturę wyłącznie słowa powszechnie uznane za niecenzuralne dlatego ów post powstaje jak to śpiewał klasyk "gdy emocje już opadły", no przynajmniej częściowo. Ów niecenzuralne określenia zagnieździły się w mojej głowie w piątek ok 30 km przed Karpaczem, kiedy to nawigacja poprowadziła nas trasą krótszą, ale za to szalenie atrakcyjną. Główną atrakcją była droga o szerokości 'na jedno auto' pokryta grubą warstwą lodu, droga prowadziła oczywiście z góry i pod górę,a  potem znowu z góry i pod górę. 5 lat życia krócej no i odświeżyłam sobie cały katechizm. Krótko po wjeździe do Karpacza szanowna nawigacja pokierowała nas drogą, której chyba nie było, a jeśli była to albo tylko na mapie w nawigacji albo pod zwałami śniegu, skończyło się półgodzinnym wypychaniem samochodu bo nawet auto jak zobaczyło koniec drogi to stanęło jak wryte ze zdziwienia bo Pan Krzysztof H. od jakiegoś czasu z przekonaniem zapewniał nas, że będziemy mogli skręcić w lewo. Tutaj katechizm był zbędny bo zamiast zdrowasiek w moich myślach krążyło coś na kształt gwary podwórkowej.
Jak się już niebawem mieliśmy przekonać znikające drogi to w Karpaczu nie jedyne zjawiska nadprzyrodzone. Otóż zniknęły również chodniki, zniknęły pod warstwą lodu i śniegu, a raczej szaro burych zasp, których nie wiedzieć czemu nikt nie usunął no bo i po co, niektóre z chodników nie tyle zniknęły co nawet jeszcze nie powstały co zmusza przechodniów do zachowań nad wyraz ekstremalnych np rzutu sobą samym w zaspę kiedy nagle zza pleców bądź z na przeciwka wyskakuje nam samochód. Wyskakuje jest tu jak najbardziej poprawną formą gdyż miejscowi jeżdżą po Karpaczu tak jakby to był tor formuły 1, a nie ginące pod tonami śniegu bądź co bądź dość urocze miasteczko.
I tu dochodzimy do sedna, zaśnieżone to czy tamto doprowadziło do tego, że wyjście z niespełna dwulatkiem w wózku i doczepionym do niego czterolatkiem  było dokonaniem porównywalnym ze wspięciem się na Mount Everest i to dokładnie bo w Karpaczu jest albo pod górę albo z góry. Wyłączając trzy godziny kiedy to mąż w przypływie litości pomógł nam się wydostać w kierunku cywilizacji i z grubsza pozwiedzać ulice Karpacza, w zasadzie przesiedzieliśmy weekend w pokoju. Kto ma dzieci wie co się dzieje z owymi zamkniętymi na powierzchni 20m kw, a kto nie ma, niech sobie wyobrazi, że właśnie przez miejsce w którym jest przeszedł tajfun, tsunami czy inny kataklizm.
Odkąd tylko minęliśmy granicę Karpacza w drodze powrotnej zastanawiam się czy tylko ja jestem tak wymagającym turystą i w dupie mi się poprzewracało czy to włodarze miasta żyją w jakimś innym świecie. W każdym razie Karpacz dopisuję na czarną listę zaraz obok Krynicy Morskiej :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy pozostawiony komentarz :)

TOP