Mój mąż to tata z gatunku tych nieobecnych. Niestety charakter pracy jaką wykonuje sprawia, że praktycznie non stop nie ma go w domu, a nawet jak jest to albo pracuje albo.....tak zgadliście...jest zmęczony ;)
Kontaktów z dziećmi mu to nie ułatwia, budowania relacji z nimi również. Czasem muszę tupnąć nogą żeby sprowadzić go na dobre tory i uzmysłowić mu, ze dzieci go potrzebują nie tylko jako żywiciela (za co oczywiście jesteśmy mu całą trójką wdzięczni), ale również jako tatę, który zbuduje z klocków bazę, nauczy grać w szachy, albo po raz setny wysłucha historii o bohaterach z "Gwiezdnych wojen". Przecież gdyby nie tata...
Jest jednak pewna rzecz, którą PT wykonuje perfekcyjnie i bez której ja wychowałabym moich synów na dwie pierdoły. Otóż jest to nauka samodzielności.
Jestem osobą, która żyje w totalnym pośpiechu. Śpieszę się wszędzie i zawsze. W ogóle wszystko robię szybko bo jak już kiedyś pisałam mam w głowie totalnie absurdalne poczucie marnowanego czasu.
No więc jak się tak spieszę to nie mam czasu na to żeby czekać nie wiadomo ile aż kokony, które wszędzie ze sobą zabieram, założą buty, kurtki itp. Nie mam czasu czekać, aż po dwudziestu minutach wreszcie wyszorują zęby albo spakują swoje plecaki. Robię to wszystko za nich, zdając sobie jednocześnie sprawę, że robię źle. Oczywiście dochodzi do tego jeszcze przeświadczenie, że mama zrobi wszystko najlepiej.
I właśnie w tym momencie na scenę wkracza tata i np. z uporem maniaka wmawia Młodemu, że jest w stanie sam się ubrać. Przez kilka pierwszych prób są krzyki, wrzaski, piski i płacz bo 'nie umiem', 'nie potrafię' i 'nie chcę'.
Ja się wkurzam bo przecież zrobiłabym to szybciej, młody się wkurza bo mu nie wychodzi, a PT się wkurza bo jest ryk. Normalnie cyrk. Z tym, że z tego cyrku nagle wychodzi coś dobrego bo po kilku próbach okazuje się, że młody świetnie sobie radzi z ubieraniem i sprawia mu to nawet satysfakcję bo przecież jest taki duży, że zrobił to sam.
Druga sprawa to moja fobia dotycząca placów zabaw. To dla mnie koszmar. Plac zabaw jawi mi się jako miejsce totalnego zagrożenia i destrukcji. Powoduje u mnie czarne wizje i realny lęk przed tym co się na takim placu zabaw może stać. Ta fobia w połączeniu z moim lękiem wysokości to mieszanka wybuchowa. Place zabaw omijam szerokim łukiem. Robię tak, bo gdy tylko znajdę się na takim placu z moimi dziećmi, resztkami sił tylko powstrzymuję się, żeby nie przelać tych swoich wizji i lęków na nich. Kiedy któryś z moich synów wchodzi na drabinkę, albo nie daj Boże zbliża się do huśtawki oblewa mnie zimny pot, nogi się pode mną uginają i mam ochotę wiać gdzie pieprz rośnie. Kiedy mój syn szedł do zerówki pierwsze co mu powiedziałam, to żeby trzymał się z daleka od huśtawek. Jestem w stanie jednym tchem wymienić z setkę możliwych wypadków, które mogą się stać na placu zabaw.
I tu znowu jest miejsce dla taty. Nie powiem żeby zdarzało się to często, ale raz na jakiś czas udaje nam się wyjść na plac całą czwórką. Wtedy chłopaki mogą poszaleć, bo tata pozwoli wejść na drabinki i na huśtawkę i nie mdleje wtedy z przerażenia, a pobyt na placu trwa dłużej niż 5 minut :)
Tata nauczył też dzieci odnoszenia talerzy do kuchni po zjedzonym posiłku, dziękowania za ten posiłek mamusi i tego, że naprawdę można umyć ręce bez matczynego wsparcia.
Wierzę, że mimo swoich wielu niedoskonałości, które tak naprawdę wszyscy posiadamy nauczy swoich synów jeszcze wielu mniej lub bardziej ważnych rzeczy, które ja zrobiłabym niestety za nich, wypuszczając w świat dwie ofermy ;)
Idenie uchwycone chwile ojca z synami!
OdpowiedzUsuńTak jak Ty masz lęk przed placami zabaw tak ja przed wyjściem z córką na rolki, tylko tata z nią wychodzi, bo ja się panicznie boję że coś sobie zrobi, chociaż ma cały arsenał ochraniaczy. ;)
OdpowiedzUsuńJa moim to rolek pewnie nawet nie kupię. Sama złamałam rękę na rolkach więc doświadczenia mam raczej przykre :D
Usuńu nas rolki dl córki są schowane głęboko w szafie, czekają na przyjście Zajączka Wielkanocnego :) udało nam się dostac takie, które mają z tyłu 2 koła, nie jak zwykłe rolki jeden rząd. gdy dziecko się wprawi w jeżdżeniu, można ułozyć koła w jeden rząd jak prawdziwe rolki mają :0
UsuńBo Tata, to jednak zawsze Tata, a nie Mama ;)
OdpowiedzUsuńPo prostu inny jest. Chociaż u nas to bardziej ja się drę o samodzielność, a nie robienie z Demolki dzidziusia ;)
Mam podobnie z tym walczeniem o samodzielność ;)
UsuńSpotykam takie matki jak ty na placu zabaw cidziennie, patrza na mnie jak na wariatke gdy ppzwalal sie dziecim wspinac bez ograniczen ;) mojn(uwczesny) trzylatek wspinal sie po sciance wspinaczkowej na sam szczyt a potem zjezdzal na rurce kompletnie sam :) niejedna miala ochote go przytrzymac czy pomoc, na co moj syn reagowal potwornym wrzaskiem. Teraz ma 4 lata i wejdzie juz wszedzie. Zadnych zmamanych nog i rąk nie było :) a ile radosci!!!
OdpowiedzUsuńJa na cudze dzieci patrzę z podziwem, nie mam odruchów 'ratowania ich',ale jak widzę moje na tych drabinkach to mam pełne gacie :D
Usuńteż na cudze dzieciaki patrze bez lęku ;) ale uczę się też oceniać ryzyko upadku dziecia lub ewentualnych jego konsekwencji, jeśli nie duże to scykorzona ale poprostu przymykam oczy na rozrabiactwo dziecia ;) czasem myślę,że sama jego upadki myślami ściągam ;)
Usuńco do tekstu - świetny :) faktycznie tatusiowie są przydatni, nie cackają się tak z dzieciakami, co tylko na zdrowie im wychodzi :)
pozdrawiam
Kasia
Mama coś nauczy tata co innego i z takiej mieszanki są fajnie wychowane dzieci. Super jak dzieciaki mogą brać wzorce z obojga rodziców. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia przepełnione uczuciami!
OdpowiedzUsuńU nas jest podobnie, tata ma niewiele kontaktu z synkiem. Za to co do nauki samodzielności to raczej oboje jesteśmy w tej kwestii konsekwentni.
Tata jest bardzo ważny w wychowaniu dzieci i ja doświadczam tego na co dzień.
OdpowiedzUsuńNaslonecznej.blogspot.com
Piękne zdjęcia! A z pracą, cóż czasem tak jest i nie da się tego zmienić. Ważne, że potraficie wypracować sobie system dzięki, któremu każde przekaże dzieciom to w czym najlepiej się sprawdza. /Justyna.
OdpowiedzUsuńU mnie na szczęście mąż jest bardzo oddany Kubie. Potrafi zmienić swoje plany o 180 stopni kiedy widzi, że Młody chce z nim spędzić czas :-)
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia...
OdpowiedzUsuńZ braku męża w domu to tymi wszystkimi męskimi sprawami zajmuję się ja, w końcu baba z jajami jak to mówią. Ale czas spędzony z tatą to jedyne i unikalne chwile choćby tylko żeby pograć na komputerze, zrobić sobie z niego wielkiego misia, czy usłyszeć tysiąc reprymend w ciągu godziny...tata jest tylko jeden :)
Zdjęcia piękne :)
OdpowiedzUsuńOjciec wprowadza taka równowagę. U nas też Stary strasznie kładzie nacisk na samodzielność małej, a mi zdarza się robić coś za nią żeby było szybciej. Z nim jest inna zabawa niż ze mną, bo on nie ma przed oczami czarnego scenariusza tego co może się wydarzyć jak mała wlezie gdzieś wysoko lub biegnie przed siebie jak szalona.
Zdjęcia z zeszłego roku, albo i starsze, ale dziękuję :) A co do tego czarnego scenariusza to właśnie na tym to chyba polega, że mężczyźni nie mają takiej wyobraźni jak my i nie przewidują co się może stać :)
UsuńTu się nie zgodzę. Mężczyźni przewidują co się może stać. Działają jednak liniowo - akcja- reakcja. A nie jak kobieta - > akcja - 100 tysięcy możliwości - 100 tysięcy potencjalnych reakcji. Tak już jesteśmy stworzeni. Trzeba się z tym zgodzić i jest to ciężkie często dla obu stron :) Jacek
UsuńPiękne zdjęcia :) U mnie tata stawia na nogi :) bardzo lubię jak dzieci wkładają naczynia do zmywarki po zjedzonym posiłku oczywiście za namową taty :)
OdpowiedzUsuńu nas jest zdecydowanie odwrotnie. Z racji pracy męża (wyjazdy, w domu na weekendy, albo jak jest w domu, to zadzwoni telefon i musi jechać itd) ja jestem póki co na wychowawczym i na 100% będę tak do końca roku, więc do pracy sie nie spieszę, to jakiś tam plus.
OdpowiedzUsuńU nas to ja mówie, że da radę, walczę z fochami i wrzaskami "nie umiem", "nie ubiorę się" córka jest na etapie, że wie, że umie, ale chce, by ktos ja ubrał, bo tak i juz. Mąż często wolał ją sam ubrać choćby na siłę, gdy ma dzień, że wcale nie chce się ubrac, niż dać jej czas. efekt był tego taki, że przy nim Mloda nic nie chciała sama robić, chociaz umiała. Tak samo było z pozwalaniem na wszystko. on pozwalał na wiele, ja na duzo mniej. Pewnie chciał wynagrodzić swoje nieobecności, ale wiadomo nie tedy droga. Ogólnie córka cały czas tate próbuje w tym, gdzie granica i czy aby na stówę nie da się jej przesunąc. Ja mam już pod tym względem luz, chociaz nie ukrywam, że sa dni, dgy musze mówić po trzy razy, a ostatni raz o wiele głośniej niz normalnie, by łaskawie cos zrobiła.
Obydwoje zagrzewamy ją do walki o nowe umiejetnoci, ale tata ma bardziej miękki tyłek jesli idzie o owe "nie umiem, pomóz mi+ zrób za mnie" bo na prawdziwe "pomóz mi" obydwoje pomagamy. Od tego przeciez jestesmy :)
"Oszukać przeznaczenie" cz. jakaś tam - Ty nie histeryzujesz, ty wizualizujesz przecież ;-). Niby chaos, niby zadyma, a z tego wpisu piękne relacje widać.
OdpowiedzUsuńto chyba domena matek bo u nas tak samo najlepsza zabawa na placu zabaw czy basenie jest z tatą a nie mamą, u której przerażenie wylewa si oczami, nosem i ustami....a nawet uszami. Widzę milion możliwości wypadku....może to dlatego że nosiłyśmy 9 m-cy pod sercem, rodziłyśmy w większych lub mniejszych bólach...? Boimy się o te małe cząstki nas samych.
OdpowiedzUsuńA mój syn to, by wszystko sam robił - zakładał buty, skarpetki, ubierał się itd. Taki ma teraz etap ;) U nas też tata wprowadza inne zabawy i inny klimat :) No od tego przecież są :)
OdpowiedzUsuńKobiety tak mają, przynajmniej w więszości. Kiedyś słyszałam wywiad z jakimś psychologiem, który tak to opisał: jak dziecku wejdzie kleszcz to kobieta od razu myśli:
OdpowiedzUsuń- zapalenie opon mózgowych, borelioza, szpital itp
a ojciec:
- trzeba znaleźć pęsetę żeby go wyciągnąć :D
Ale tych naszych lęków nie wolno nam przelewać na dzieci. Dlatego ja się doskonalę w zagryzaniu zębów ;)
u nas to samo tatko pracuje w fabryce mebli, a jak wraca to jeszcze robi u mojego taty w zakladzie meble, wraca zmeczony , ze ledwo na oczy widzi..http://soundlymalinkaa.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńNiestety co raz częściej mamy do czynienia z wychowywaniem chłopców na pierdoły, cioty (nie mówię tu o gejach), maminsynki, lenie i życiowe niedojdy. Matki wychowują sobie synusiów a nie mężów dla innej kobiety. Efekt jest taki, że w wielu związkach to kobieta jest mężczyzną i odwrotnie. Żałosne
OdpowiedzUsuńNie ma nic gorszego, jak przelewanie własnych lęków na dzieci. One nie są nami. Mój syn(dziś 10-letni) gra od 6 lat w piłkę. Jest bramkarzem.Miał przez to złamaną rękę, nos i wybite palce. Rok po roku. Nawet do głowy mi nie przyszło, żeby kazać mu rezygnować. Nie było o tym mowy! Był tak uparty, że z gipsem chodził grać na pole i w ciągu miesiąca miał 3 razy wymieniany gips. Dajmy dzieciom zasmakować wzlotów i upadków, bo właśnie wtedy ochronimy je przed najgorszym- nieporadnością życiową.
OdpowiedzUsuń