Czuję na karku oddech zbliżającego się nieuchronnie pierwszego września. To nie jest delikatny powiew czy przyjemne muśnięcia. O nie. Sapie mi cholera prosto w kark i nie daje o sobie zapomnieć. Tak jest od zawsze, to znaczy odkąd pamiętam, a im dalej w las tym gorzej.
Nie lubimy się z pierwszym września i raczej nigdy się nie polubimy. Chyba, że to on odpuści i zniknie. Wyniesie się z kalendarza i nie będzie co roku sapał mi w ucho, że nadchodzi. Jak przestanie mi o sobie przypominać, ulotni się i przestanie istnieć. Nie, to raczej niemożliwe. Pierwszy września był, jest i będzie, i kochać się nie będziemy.
Z jednej strony do pewnego czasu był nawet dość sympatycznym dniem i poniekąd nawet na niego czekałam. Budził ciekawość i powodował przyjemny dreszcz podniecenia spowodowany niepewnością tego co przyniesie. Ale do czasu. Jak z facetami. Na początku też powodują dreszcz podniecenia, a z czasem co najwyżej podnoszą ciśnienie (mężu nie bierz tego do siebie ;) ). Pierwszy września też jest rodzaju męskiego, tak sądzę, więc wszystko jasne.
Skubaniec jest do tego stopnia wrednym dniem, że nie trwa tak jak inne dwadzieścia cztery godziny, ale z premedytacją potrafi trwać najkrócej tydzień. Każdy inny dzień zaczyna się i kończy wtedy kiedy powinien. Pierwszy września nie. On musi rozpocząć się kilka dni przed tym zanim na dobre zaistnieje w kalendarzu pod hasłem 'dziś'. Wwierca się w mój umysł, obezwładnia go i powoduje solidną dawkę stresu.
Raz na jakiś czas dawka stresu zostaje spotęgowana. Sądziłam, że jak tylko zakończę szkołę średnią to dawka stresu fundowana mi przez pierwszy września wróci do stanu podstawowego. Jak wiadomo rok akademicki rozpoczyna się pierwszego października więc stres związany z pójściem do szkoły pierwszego września odpada. Ale nie, ta cholera wykorzystuje to, że mam dzieci i że teraz to one stają w progach szkoły i przedszkola więc jakiś tam stresik zawsze dodatkowy jest.
Co roku traktuje mnie po chamsku, bez odrobiny litości i kultury. Co roku coraz gorzej i bardziej perfidnie. Najgorsze jest to, że to się nie zmieni i z każdym rokiem będzie tylko gorzej. Będzie sapał coraz wcześniej i coraz intensywniej o sobie przypominał. A jak już nadejdzie to przestanie sapać i wrzaśnie mi do ucha, że znowu są moje urodziny. Kolejne.
;)
Wszystko będzie dobrze ;-)
OdpowiedzUsuń:D
OdpowiedzUsuńTu się nie ma z czego śmiać :D
UsuńGłowa do góry! :)
OdpowiedzUsuńJeszcze jakoś to znoszę, ale im dalej tym gorzej :D
UsuńA Tobie zegar do tyłu nie chodzi? Może idzie w przeciwną stronę niż metryka :)
OdpowiedzUsuńMoja metryka to mam wrażenie popier... jak ruski samochodzik :)
UsuńJa tu myślałam, że będzie o szkole czytam i czytam a Ty będziesz mieć urodzinki :) Głowa do góry, będzie dobrze - co Ty myślisz, że tylko ja stara będę :)
OdpowiedzUsuńNa razie jestem podekscytowana,syn idzie do szkoły:)Zobaczymy,na ile ten mój zapał wystarczy.Sto lat!;)
OdpowiedzUsuń