8 lipca 2016

Jedziesz na wakacje? Ryzykujesz!


Na wakacje i urlopowe wojaże czekamy jak na zbawienie. Ledwo zdejmiemy sylwestrowe kreacje, a noworoczne postanowienia rzucimy w kąt, już zaczynamy planować. Gdzie? Kiedy? I przede wszystkim dokąd. Ma być ładnie, miło, komfortowo, w korzystnej cenie, z atrakcjami i najlepiej z gwarancją pogody. W tej fazie euforii spowodowanej planowaniem skądinąd zasłużonego urlopu, zapominamy, że taki wyjazd może być naprawdę niebezpieczny. I wcale nie mam tu na myśli potencjalnych ataków terrorystycznych. Wakacje w kraju to jest dopiero ryzyko. Ostrzegam, powieje grozą.


Faza pakowania

Pierwsze niebezpieczeństwa czekają już na samym początku, czyli zanim jeszcze opuścicie miejsce zamieszkania. Faza pakowania jest okrutna. Taki mamy klimat, że dziesięć miesięcy w roku jest zimno. Bardziej lub mniej, ale zimno. Przez jeden miesiąc leje jak z cebra i tylko jeden miesiąc matka natura serwuje nam naprawdę wakacyjną, słoneczną pogodę. Problem polega jednak na tym, że nigdy nie wiadomo kiedy te ciepłe dni wypadną. Zazwyczaj jest to taki wakacyjny element zaskoczenia. Pogoda w Polsce to trochę jak rosyjska ruletka albo ci się upiecze, albo przypier.... z grubej rury. Deszcz, wiatr, grad, wszystkiego musicie się spodziewać i na wszystko być przygotowani. Do walizki ładujesz więc nie tylko t-shirty swoich dzieci i nowe letnie kiecki, ale również kalosze, swetry i sztormiaki. Przez chwilę zastanawiasz się nad szalikiem i rękawiczkami, ale w końcu dochodzisz do wniosku, że w ostateczności kupisz na miejscu.

Faza podróży

Uff zapakowałaś całą rodzinę i nawet udało wam się upchnąć cztery walizki i trzydzieści pięć dodatkowych toreb plus twoja kosmetyczka do samochodu. Dzieci zapięte w fotelikach, trasa opracowana, możecie ruszać. Wydaje ci się, że wszystko przebiega idealnie, że teraz będzie już tylko tygodniowy high life i że po fazie pakowania nic gorszego nie może cię spotkać. Dokładnie w momencie, kiedy myślami jesteś już na skąpanej słońcem nadbałtyckiej plaży, tudzież w kolejce na Gubałówkę z tylnej kanapy dobiega głos: Mamoooo jestem głodny/a!!! 
Tadam! Jako matka jesteś przewidująca i przygotowana na każdą okoliczność więc w towarzystwie rozpierającej cię dumy, że dokładnie przewidziałaś sytuację wyciągasz przygotowaną przez siebie kanapkę. Stop! Jestem głodny/a! to nie to samo co "Mamusiu poproszę kanapeczkę." 
"Jestem głodny/a" oznacza, że na horyzoncie niczym magnes na turystów, pojawiły się dwa złote łuki wieszczące twoją zgubę. Chcąc mieć święty spokój, cichaczem w nadziei, że tu na trasie nikt tego nie zobaczy, bo przecież zawsze karmisz swoje dzieci absolutnie ekologiczną żywnością, a to jest naprawdę odosobniony przypadek, odbierasz w okienku czerwone pudełko z kanapką wątpliwej jakości i wręczasz dziatwie. Uff, niebezpieczeństwo zażegnane, oby do celu.

Faza zderzenia z rzeczywistością

Najbardziej rozciągnięta w czasie (trwa tyle ile urlop) i najbardziej niebezpieczna. Pierwsze zagrożenie czeka już po przyjeździe. Pół biedy, jeśli pojechaliście w znane i sprawdzone miejsce, gorzej, jeśli skuszeni pięknym zdjęciem w necie i atrakcyjną ceną, zarezerwowaliście kwaterę u babci Jadzi. Po przyjeździe apartament okazuje się pokoikiem o metrażu 10m kw (a was jest min czworo). Lodówka jest, ale u sąsiadów, a siedząc na kiblu, musisz trzymać nogi pod prysznicem (wspominałam, że najpierw musisz ten kibel umyć?). Dobra co cię nie zabije to cię wzmocni. Bierzesz to na klatę, ogarniasz syf, chociaż na wszelki wypadek nie rozpakowujesz do końca walizek i wyruszasz w teren. Jest pięknie. Zwiedzacie okolicę. Czujecie się, jakbyście wygrali w lotto. Słońce świeci, nie gonią was obowiązki, telefon milczy. Udało się!

Wróć.

Jak mówi jedno z praw Murphy'ego - jeśli coś może się nie udać, to na pewno się nie uda. Gdy tylko opuścicie miejsce zakwaterowania, niczym grzyby po deszczu, wyrastają wam przed oczami pożeracze waszych ciężko zarobionych pieniędzy. Dmuchańce maści wszelakiej, stragany z chińszczyzną i sprowadzanymi muszelkami. Sklepy 'wszystko za złotówkę', automaty, cymbergaje i inne pierdoły, które nęcą, kuszą i przy pomocy dzieciątek upłynniają kolejne złocisze. Resztę urlopu spędzacie na odciąganiu kokonów od tego ustrojstwa i tłumaczeniu co to jest wartość pieniądza i ile płacą w naszym kraju za roboczogodzinę, a dzień, w którym zaczyna padać, uznajecie za najbardziej udany dzień urlopu.


Faza powrotu

Dzień wyjazdu. Czujesz żal, ale i ulgę. Jeszcze tylko kilkaset kilometrów (z przerwą na jestem głodny/a) i będziecie w domu. Już nie możesz się doczekać, kiedy zasiądziesz z kubkiem kawy na swojej kanapie, powracając do rzeczywistości.

Faza rozpakowywania

To, czego od samego początku, czyli od momentu, kiedy zaczynasz planować urlop, nie bierzesz pod uwagę. Trudna do przejścia, trwa zazwyczaj tyle samo ile urlop, w historii zanotowano przypadki, kiedy to faza rozpakowywania przeciągnęła się do kolejnego wyjazdu.

Miłego wypoczynku :)

9 komentarzy:

  1. W tym roku fazę rozpakowywania musimy maksymalnie skrócić, ewentualnie zmienić w przepakowywanie, bo zaraz po powrocie z jednego wyjazdu, ruszamy w kolejną podróż:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nienawidze pakowania i rozpakowywania. Na szczęście w tym roku wyjazdy, na których byliśmy były 1-3 dniowe, więc pakowania było mało. A podróż zarówno Mały jak i ja znieśliśmy dobrze. Przeraża mnie za to wizja wyjazdów z dwójką dzieci...

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie najbardziej przeraża wyładunek i pranieeeeeeee, które się mieli i mieli przez trzy kolejne dni! tego nienawidzę najbardziej!!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Faza rozpakowania brr! To najgorsze co może być. Od jakiegoś czasu żyję na walizkach i juz mam traumę. Pewnie po przeprowadzce ileś kartonów trafi na strych, czekając właśnie na rozpakowanie, czyli na wieczność.

    OdpowiedzUsuń
  5. Faza rozpakowywania jest zdecydowanie najgorsza, bo w niej zawiera się pranie i prasowanie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja najbardziej nie lubię zakwaterowania i oswajania nowego miejsca ;) No i podróż powrotna... brrr...

    OdpowiedzUsuń
  7. U mnie najgorsze chyba są powroty. Choć raz nam się trafiła kwatera z której wialiśmy na łep na szyj. Ale lubimy bardzo podróżować.

    OdpowiedzUsuń
  8. Wszystkie e straszne etapy podróżowania po prostu kocham! Najmniej oczywiście rozpakowanie rzeczy w domu ale staram sie d wszystkiego podejść na luzie więc i tona prania po powrocie mi nie straszna ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Z rozpakowywaniem nie mam problemów, mąż pomaga :) ja tylko sortuję pranie :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy pozostawiony komentarz :)

TOP