Spokojna, opanowana, zrelaksowana. Wykazująca się niespożytymi pokładami cierpliwości i sztuką tłumaczenia setny raz od początku. Znająca wszelkie naturalne metody rodzenia, karmienia, leczenia. Mająca eko-sreko w jednym palcu i dobrą radę na wszystko. Nie ważne czy ktoś o nią pytał. Dbająca o to by jej potomstwo miało wszystko od 'niezbędnej 'zabawki po wieczny spokój ducha. Nie wątpiąca, niemająca gorszych dni, akceptująca. Taka jest matka doby Facebook'a. Ja to przy niej Matka Samo Zło.
1. Drę ryja
Nie ma się czym chwalić. To pewne. Jednak przynajmniej nie ściemniam, jaka to ze mnie oaza spokoju, bo do oazy to mi daleko, a do spokoju jeszcze dalej. Nie jestem z tego dumna, że czasem zdarza mi się wydrzeć. Niestety jestem normalnym człowiekiem, który ma gorsze dni i swoje słabości. Tak, jestem czasem słaba i czasem sobie nie radzę. Poza tym nie znam matki, która nigdy w życiu nie krzyknęła na swoje dziecko, więc nie jestem jakimś wyjątkowym przypadkiem, który trzeba wytykać palcami. Istnieje też prawdopodobieństwo, że żyję w patologicznym poza Facebookowym środowiskiem.
Poza
tym przytulam je milion razy dziennie, a drugi milion powtarzam, że je
kocham i że są najmądrzejsze na świecie. Potrafię je też przepraszać.
2. Truję je
Moje dzieci znają smak chipsów i syfu z Mc Donalda. Wiedzą jak smakuje czekolada i cukierek. Pozwalam im na małe grzechy i odrobinę przyjemności. Dobrze wiem, że nie ma to nic wspólnego ze zdrowym odżywianiem, ale wiem też, że do końca życia nie będą jadły tylko ekologicznej marchewki i suszonych owoców. Każdego dnia dostają ode mnie przygotowane przez mnie posiłki, każdego dnia stawiam przed nimi na stole obiad i daję dobry przykład, bo oboje z mężem jesteśmy wszystkożerni :), a do tego każdy posiłek jemy wspólnie przy stole. Jeśli ktoś uważa, że McDonalds raz na ruski rok zdeterminuje ich odżywianie na całe życie to tylko pogratulować fantazji.
3. Uciekam od nich
W zasadzie to nigdy specjalnie nie bawiłam się z dziećmi. Nie posiadam tej wspaniałej umiejętności i na szczęście mam takie dzieci, że nie muszę jej nabywać. Owszem gramy w planszówki, rysujemy, robimy jakieś prace plastyczne czy czytamy książki, reszta to jednak ich świat i świetnie go ogarniają. Poza tym potrzebuję czasu dla siebie, a śmiganie po dywanie z resorakiem czy zabawa w zwalczanie wrogów Ninjago (wiecie w ogóle co to jest?) mnie nie kręci. Wolę gorącą kawę, dobrą książkę czy pogaduchy przez telefon. Zasypiam wtulona w któreś z moich dzieci.
4. Wcale nie chcę dla nich dobrze
Dzięki Facebookowym opiniom dowiedziałam się z biegiem lat, że jestem absolutnie wyrodną matką już od pierwszych chwil życia moich dzieci. Obu urodziłam przez cc, co wg. co poniektórych na pewno odcisnęło się na nich nieodwracalnym piętnem, którego nie da się cofnąć, chyba że za pomocą długotrwałej terapii. Dołożyłam do tego karmienie mm od samego początku, co już totalnie dyskwalifikuje mnie jako matkę, a kiedy nie daj Boże, powiem, że nie karmiłam, bo nie chciałam, roztaczane są przede mną wizje trawiącego mnie ognia piekielnego. To nic, że dzięki mojemu pociętemu brzuchowi urodziły się zdrowe, że tuliłam je do siebie karmiąc, choć zamiast piersi dostawały mleko z butelki. To nic, że oddałabym za nie życie i że kocham je najbardziej na świecie ważniejsze jest przecież to jak dostawały jeść. Zawsze wydawało mi się, że uczucia powstają w głowie, a nie w cycku, ale najwyraźniej jestem w błędzie.
A teraz możecie mnie już ukamienować :)
2. Truję je
Moje dzieci znają smak chipsów i syfu z Mc Donalda. Wiedzą jak smakuje czekolada i cukierek. Pozwalam im na małe grzechy i odrobinę przyjemności. Dobrze wiem, że nie ma to nic wspólnego ze zdrowym odżywianiem, ale wiem też, że do końca życia nie będą jadły tylko ekologicznej marchewki i suszonych owoców. Każdego dnia dostają ode mnie przygotowane przez mnie posiłki, każdego dnia stawiam przed nimi na stole obiad i daję dobry przykład, bo oboje z mężem jesteśmy wszystkożerni :), a do tego każdy posiłek jemy wspólnie przy stole. Jeśli ktoś uważa, że McDonalds raz na ruski rok zdeterminuje ich odżywianie na całe życie to tylko pogratulować fantazji.
3. Uciekam od nich
W zasadzie to nigdy specjalnie nie bawiłam się z dziećmi. Nie posiadam tej wspaniałej umiejętności i na szczęście mam takie dzieci, że nie muszę jej nabywać. Owszem gramy w planszówki, rysujemy, robimy jakieś prace plastyczne czy czytamy książki, reszta to jednak ich świat i świetnie go ogarniają. Poza tym potrzebuję czasu dla siebie, a śmiganie po dywanie z resorakiem czy zabawa w zwalczanie wrogów Ninjago (wiecie w ogóle co to jest?) mnie nie kręci. Wolę gorącą kawę, dobrą książkę czy pogaduchy przez telefon. Zasypiam wtulona w któreś z moich dzieci.
4. Wcale nie chcę dla nich dobrze
Dzięki Facebookowym opiniom dowiedziałam się z biegiem lat, że jestem absolutnie wyrodną matką już od pierwszych chwil życia moich dzieci. Obu urodziłam przez cc, co wg. co poniektórych na pewno odcisnęło się na nich nieodwracalnym piętnem, którego nie da się cofnąć, chyba że za pomocą długotrwałej terapii. Dołożyłam do tego karmienie mm od samego początku, co już totalnie dyskwalifikuje mnie jako matkę, a kiedy nie daj Boże, powiem, że nie karmiłam, bo nie chciałam, roztaczane są przede mną wizje trawiącego mnie ognia piekielnego. To nic, że dzięki mojemu pociętemu brzuchowi urodziły się zdrowe, że tuliłam je do siebie karmiąc, choć zamiast piersi dostawały mleko z butelki. To nic, że oddałabym za nie życie i że kocham je najbardziej na świecie ważniejsze jest przecież to jak dostawały jeść. Zawsze wydawało mi się, że uczucia powstają w głowie, a nie w cycku, ale najwyraźniej jestem w błędzie.
A teraz możecie mnie już ukamienować :)
Ja cię nie ukamieniuje, bo robię podobnie :) Wszystko stosowane z umiarem jest dla ludzi, a dzieci to tez człowieki jak mawia ulubiony król mojej córki:))))))
OdpowiedzUsuńNiekiedy dość mocno wnerwiając człowieki, ale jakie kochane :)
UsuńJa tam kamieniem w Ciebie nie rzucę, bo musiałabyś mi oddać;-)
OdpowiedzUsuńNie miałabym sumienia :)
UsuńDziewczyny czas na kawę. Wspólną.
OdpowiedzUsuńO i to jest BARDZO dobry pomysł, ale po 1 września jak porozstawiam kokony po placówkach :)
UsuńCzyli nie tylko ja jestem wyrodną matką :-) Ja na dodatek nie chodzę z dziećmi na spacery, bo na plac zabaw jedziemy autem (na pobliskim tłumy, więc jedziemy dalej), a tak zwyczajnie im się nie chce (mi też). ;-)
OdpowiedzUsuńPrzebiję cię, ja w ogóle nie chodzę na plac zabaw. Nienawidzę tego miejsca :)
UsuńJa cię też nie ukamienuje. A nawet przybije piątkę. Męczą mnie matki pokutnice. Dziecko, dziecko dziecko… EHH. Przykre to jest.
OdpowiedzUsuńPrzyznaję bez bicia, że do pewnego czasu trochę tak miałam, ale na starość mi przeszło :)
UsuńAhh mam podobnie, a już myślałam, że ze mną jest coś nie tak ;)
OdpowiedzUsuńJak widać jest nas więcej :D
Usuń