![]() |
źródło: http://likepin.pl |
Mam za sobą osiem lat podstawówki, cztery lata liceum, pięć lat studiów i dodatkowy rok, w którym udało mi się skończyć dwie 'podyplomówki' i choć nauka nigdy nie sprawiała mi większych problemów, to myślałam, że najgorsze już za mną. Myliłam się, bo do szkoły poszło moje starsze dziecko i koszmar rozpoczął się na nowo....
Powinnam się przyzwyczaić, powinnam przywyknąć, bo dziecię kontakt ze szkołą ma już czwarty rok, jeżeli liczyć dwa lata zerówki. Powinny mnie przestać dziwić różne szkolne absurdy, bo przecież sama do szkoły chodziłam, a przez lata sposób nauczania jakoś specjalnie się nie zmienił. Powinnam spokojnie podchodzić do tego, że samodzielne myślenie, nadal w wielu szkołach nie jest specjalnie pożądane. Jednak chyba nigdy do tego nie przywyknę, nigdy się nie przyzwyczaję i zawsze będzie mnie to dziwić, a przynajmniej do momentu, kiedy moje dzieci nie opuszczą szkolnych progów.
Swoje zdanie na temat systemu edukacji w naszym kraju wypowiedziałam na tym blogu już nie raz. Można się ze mną zgadzać lub nie, bo w końcu racja jest jak dupa i każdy będzie miał swoją. Można się sprzeczać na temat sześciolatków w szkołach, likwidacji gimnazjów czy tego ile lat powinno trwać liceum. Tak naprawdę to tylko wierzchołek góry lodowej, główny problem leży zupełnie gdzie indziej. Bo nieważne jest czy szkoła będzie się nazywała szkołą podstawową, czy będzie nosiła górnolotną nazwę gimnazjum, ważniejsze jest to, czego i jak będzie się w tej szkole uczyło, a to jak ostatnio mogłam się przekonać na własnej skórze, a właściwie na skórze mojego dziecka woła o pomstę do nieba.
Dziecię moje przyniosło ze szkoły informację o sprawdzianie. Sprawdzian z matematyki miał obejmować zadania z dwóch stron w ćwiczeniach i dzieci mogły się do sprawdzianu spokojnie przygotowywać w domu. Wśród zadań było również takie:
"Odczytaj na zegarze i zapisz, o której godzinie po południu Tomek wyszedł na basen. Tomek wrócił do domu o godzinie 4.00 po południu. Zaznacz tę godzinę na zegarze obok.
W tym miejscu znajdowały się dwa zegary, z których jeden wskazywał godzinę drugą, drugi natomiast miał służyć do tego, żeby dzieci mogły zaznaczyć godzinę czwartą.
Poniżej umieszczona była jeszcze odpowiedź odnośnie pierwszego zegara wyglądająca dokładnie tak:
godzina.......po południu."
W to miejsce dzieci miały wpisać, którą godzinę wskazuje pierwszy zegar.
Zadanie banalne, bo skoro zegar wskazuje godzinę drugą, to oczywistą odpowiedzią było dla mnie: godzina 2 po południu. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że rozwiązanie jest błędne, bo otóż należało wpisać: godzina 14 po południu.
Nie należę do grupy rodziców pieniaczy, którzy uznają tylko i wyłącznie własną rację, ale nie lubię, jak się ze mnie robi idiotę, a przede wszystkim nie lubię, jak się idiotę robi z mojego dziecka. Zabrałam więc ćwiczenia ze sprawdzianem i grzecznie poszłam zapytać o co k...a chodzi ;)
Poprosiłam panią nauczycielkę na słówko i pytam, dlaczego tak, skoro zwrot "czternasta po południu" nie istnieje w języku polskim, a jedynym poprawnym jest druga po południu ewentualnie czternasta no, chyba że szkoła dysponuje jakimś innym słownikiem języka polskiego, którego ja nie posiadam. Poza tym, nawet gdyby, to przecież określenie "druga po południu" jest określeniem poprawnym i taką też godzinę wskazuje zegar więc niby dlaczego zadanie jest rozwiązane źle????
Pani popatrzyła na mnie, na ćwiczenia, na mnie, na ćwiczenia, po czym stwierdziła, że właściwie to mam rację, ale... I to 'ale' zwaliło mnie prawie z nóg.
- Ale ma być czternasta, bo chodzi o to, żeby dzieci przeliczyły godziny, to nic, że przy okazji kaleczą język polski i wpajają sobie złe nawyki. (Do głowy by mi nie przyszło, że podręcznik szkolny przewiduje takie rozwiązania)
- Ale, takie rozwiązanie było w wytycznych dla nauczyciela i taki system punktacji. (WTF???)
- Ale oczywiście, że zadanie jest błędnie sformułowane skoro ma na celu naukę przeliczania godzin w systemie dwudziestoczterogodzinnym, jednak są dzieci słabsze, które sobie z tym nie radzą, więc w zadaniu przyzwolono na taką odpowiedź jednocześnie, jedyną słuszną uznając za błędną. (Hellołłł czyli moje dziecko dostało 'po dupie' bo ktoś tam jest słabszy i czegoś nie kuma?)
Po tym wywodzie opadło mi wszystko, co mi opaść mogło, łącznie z mikroskopijnymi cyckami.
Z tej całej rozmowy wyciągnęłam kilka wniosków.
- Po pierwsze 'szkoła óczy'. Tak moi drodzy, bo jak język polski to trzeba mówić poprawną polszczyzną, ale jak matematyka to hulaj dusza, piekła nie ma i można kaleczyć ten nasz język, bo przecież nie o niego, a o cyferki chodzi. Kaleczyć mogą również autorzy podręcznika i nauczyciele, ot taka promocja.
- Po drugie, szkoła zabija myślenie. U nauczycieli również. Są wytyczne w programie koniec i kropka, traktujemy je jak świętość i nie negujemy, choćby w wytycznych podano nam totalną bzdurę. Nauczyciel się nie wyłamie z systemu, bo po co.
- Po trzecie, szkoła nie jest dla zdolniejszych. Mój mąż zawsze powtarzał, że już za jego czasów szkoła równała do tych średnich, teraz jest jeszcze gorzej, bo szkoła równa do tych najsłabszych. Dzieci, które sobie radzą nie mają możliwości rozwijania swoich talentów, bo trzeba wyciągać tych najsłabszych. Nie ma miejsca na pracę indywidualną z uczniem, bo przecież trzeba gonić program i jednocześnie ciągnąć tych, którzy sobie nie radzą.
Ktoś powie, że inaczej się nie da, że taki jest system, taki program, taka podstawa programowa. Nie wiem może, ale w takim razie, po co ten cały szum z sześciolatkami, gimnazjami i Bóg jeden wie z czym jeszcze, skoro najpierw trzeba by było zabrać się za podstawę programową i system nauczania. Czasem z zazdrością patrzę na mojego syna w przedszkolu, gdzie dzieci uczą się wszystkimi zmysłami, dotykają, wąchają, obserwują. Paradoksalnie akurat i w szkole, i w przedszkolu moi synowie zgłębiają ten sam temat z dokładnie tymi samymi pojęciami, różnica polega na tym, że w szkole dzieci ryją na pamięć, a w przedszkolu doświadczają na własnej skórze i to dosłownie.
Wracając do nieszczęsnego sprawdzianu. Historia z zadaniem skończyła się tym, że pani chciała podwyższyć mojemu dziecku ocenę (przez brak jednego punktu dostał 5 zamiast 6), ale grzecznie podziękowałam, mówiąc, że nie o to chodziło, ja po prostu chciałam tylko zrozumieć. Chciałam zrozumieć, dlaczego w szkole, gdzie dziecko ma się uczyć, dochodzi do takich absurdów. Chciałam się dowiedzieć jak mam mojemu rozżalonemu dziecku wytłumaczyć, że pomimo że zadanie rozwiązał dobrze, to ktoś zdecydował o tym, że to jednak dobrze nie będzie, bo nie wpisał się w system czy w jakieś bezduszne wytyczne.
Niestety, ani nadal nie rozumiem, ani nie dowiedziałam się jak tę sprzeczność wytłumaczyć synowi. Wychodzi na to, że jedyne co mi pozostaje to go UCZYĆ, licząc na to, że takich absurdów w jego edukacji, spotka go jak najmniej.
O matko jedyna......Nie wiem, może młoda już to zadanie robił, ale ja nie widziałam, spojrzę jak przyniesie ćwiczenia do domu!
OdpowiedzUsuńMasz rację, szkoła nie uczy myślenia, wręcz je wyplenia :(
Gdyby to ćwiczenie nie było na sprawdzianie to pewnie nie zwróciłabym uwagi bo nie analizuję każdego zadania, które robili w szkole. Teraz to ja się zastanawiam ile takich 'kwiatków' już przeoczyłam :)
UsuńTo prawda, dzień w dzień się o tym również przekonuję!
OdpowiedzUsuńŁączę się w bólu. Powiem szczerze, że z zazdrością czytam jak moja kumpela opisuje edukację swoich córek na Wyspach. My jesteśmy daaaaaaleko w polu i kompletnie nie przekonuje mnie, że nasze społeczeństwo jest takie wykształcone bo my kształcimy owszem, ale ludzi, którzy mają suchą wiedzę i za przeproszeniem g....o umieją :)
UsuńMasakra, tyle powiem.
OdpowiedzUsuńWytyczne, to wskazówki rozwiązania, nie święta i jedyna prawda, ale cóż, nauczyciela też kiedys uczono nie myśleć..
OdpowiedzUsuńA ja po latach trafiłam do przedszkola i zastanawiam się co też ludzie tak narzekają na swoją pracę :-P
OdpowiedzUsuńPolski system szkolnictwa potrzebuje zmian ale nie takich jak proponują...
Tylko do tych zmian, których potrzeba to my chyba nigdy już nie dojdziemy :(
UsuńMasakra, ja ubolowem już od 7 lat na ten system o ile nauczyciel idzie trybem nowym, bo są starej daty nauczyciele u których to nie przejdzie i wtedy dzieci kreślą zadania czerwonym długopisem i wiedzą co jest źle...ale takich to ze świecą szukać, ja z Niuńkiem jestem na etapie liczenia i sposób który podała im Pani woła o pomstę do nieba, nie dość, że za chiny dzieci go nie kumają to jeszcze jak zrobią inaczej to mają źle...wojna trwa :D
OdpowiedzUsuńCo ciekawe mój syn mimo, że jest dopiero w drugiej klasie to miał już trzy nauczycielki (tych z zerówki nie liczę) i wszystkie to panie mniej więcej w wieku 50-60lat,ale każda już na dobre 'wryła' się w nowy system choć na tą teraz paradoksalnie nie ma co narzekać. To co mnie właśnie przeraża to, to że tak jak napisałaś inaczej nawet jeśli dobrze to oznacza źle. Nie można się wyłamać z chorego systemu. Wczoraj Tymek robił zadania z matematyki i co z tego, że te kilka działań bez problemu rozwiązałby w pamięci i wpisał wynik jak konieczne jest żeby każde działanie rozpisywał na dwie linijki. Ot taka głupota.
UsuńLiczę na to, że w Szwajcarii działa to inaczej. Modlę się by moje dziecko nie musiało ryć sinusów, całek i innych cudów po nocy tak jak ja. Swoją drogą muszę zagłębić się w ten temat. Póki co edukacja maluchów mi bardzo odpowiada (w Szwajcarii oczywiście)
OdpowiedzUsuńzaczynam bać się szkoły
OdpowiedzUsuń