W sekretariacie szkoły, do której uczęszcza mój syn, wisi kartka z takim napisem: Drodzy rodzice nie wierzcie we wszystko, co o szkole mówi wasze dziecko. W zamian my obiecujemy nie wierzyć we wszystko, co wasze dziecko mówi o domu.
Kiedy pierwszy raz zobaczyłam tę kartkę zareagowałam typowo. Po prostu pomyślałam, że to bzdura. Jak mam nie wierzyć swojemu dziecku? Przecież jak ja nie będę mu wierzyła to, kto mu będzie wierzył? Poza tym nie od dziś wiadomo, że szkoła to samo zło i różne rzeczy się w niej dzieją, więc moim obowiązkiem jest chronić moje dziecko przed tym złem.
Życie jednak weryfikuje nawet to, co z pozoru wydaje nam się oczywiste, a mi już kilka razy było dane przekonać się, ze ślepa wiara we wszystko, co mówi dziecko, do niczego dobrego nie prowadzi...
Co jakiś czas mój syn wychodził ze szkoły smutny. Najczęściej słyszałam wtedy od niego: Mamusiu jestem najgorszy. Nie wiem skąd u niego taka opinia na swój temat, bo oboje z mężem zawsze powtarzamy naszym dzieciom, że są mądre, zdolne, że w nie wierzymy i bardzo je kochamy. Dlatego tym bardziej zaniepokoiłam się taką jego samooceną. W mojej głowie oczywiście natychmiast zrodziła się wizja szkolnego terroru i paskudnych dzieciaków, które pastwią się psychicznie nad moim biednym dzieckiem. Pocieszałam, tuliłam, tłumaczyłam i zapewniałam dziecko, że jest najcudowniejszy na świecie.
Kiedy znowu całkiem niedawno moje dziecię wyszło ze szkoły, twierdząc, że nikt go nie potrzebuje, przypomniałam sobie kartkę z sekretariatu. Pomyślałam sobie helloł coś tu jest nie tak. Codziennie odprowadzam go do szkoły i jakoś nie zauważyłam, żeby koledzy go wytykali palcami, hejtowali czy trzymali się z daleka. O co więc chodzi? Tak dobrze się kryją czy może młody zwyczajnie zmyśla? Postanowiłam więc trochę inaczej porozmawiać z dzieckiem i zamiast zaraz pędzić z pocieszaniem, zaczęłam zadawać pytania. Poprosiłam, żeby opisał mi dokładnie sytuację, która się wydarzyła.
Jak się okazało, po dokładnych oględzinach świat się nie skończył, nie wydarzyła się żądna katastrofa, a żaden kolega nie powiedział mojemu dziecku, że go nie potrzebuje i że nie chce się z nim bawić. Młody sam zinterpretował sytuację na swoją niekorzyść i to jak się okazało nie pierwszy raz. Dzięki dokładnemu zbadaniu problemu wiem już, że w tej 'okrutnej' szkole z jeszcze 'gorszymi' kumplami nic złego mu się nie dzieje. Dziecko jest dzieckiem i czasem nie do końca potrafi poprawnie zinterpretować cudze intencje czy zachowania. To od nas dorosłych zależy czy będziemy umieli mu w tym pomóc.
Wniosek jest jeden. Rozmowa, rozmowa i jeszcze raz rozmowa. Przede wszystkim postarajmy się zgłębić podstawę problemu, pytajmy dziecko, poznajmy przyczyny. Ślepa wiara w to, co słyszymy, spontaniczne (choć rzecz jasna zrozumiałe) spieszenie z pocieszaniem i zwalanie winy na cały zły świat niczego nie załatwi, a wręcz może pogłębić problem. Lepiej dowiedzieć się, o co tak naprawdę chodzi i pomóc dziecku w interpretacji zaistniałej sytuacji tudzież rozwiązaniu problemu, jeżeli taki rzeczywiście zaistniał. Oczywiście dziecku należy wierzyć, ale zasada ograniczonego zaufania też się czasem sprawdza ;)
I dlatego ja młodą wałkuję rozmowami, których ona już nie cierpi :)
OdpowiedzUsuńJa akurat miałam przypadek, że to nauczyciele nam wmawiali, że dziecko kłamie, a racja była po naszej stronie. Jak ja to mówię wszystko trzeba przesiewać przez grube sito i do każdego mieć ograniczone zaufanie...
OdpowiedzUsuńPowiem szczerze, że takiej sytuacji boję się najbardziej bo nie ma nic gorszego niż dorosły przeciwko dziecku. Na szczęście na szkołę, do której chodzi syn jeśli chodzi o kwestie wychowawcze nie mogę narzekać.
UsuńCzekając nieraz na mojego syna w szkole, słucham opowieści mam o tym co ich pociechy opowiadają o szkole, o pani. Połowa z nich wierzy we wszystko kropka kropkę co mówi ich dziecko, nie mając do tego żadnego dystansu...
OdpowiedzUsuńNiestety, mój syn lubi sobie różne rzeczy zmyślać, na szczęście są przeważnie tak mało prawdopodobne, że od razu wiemy, że to ściema ;)
OdpowiedzUsuń