13 listopada 2017
okiem mpf
Dzień wolny. Tak zupełnie. Od rana nikomu nie chce się nawet kiwnąć palcem. Dzieciaki do południa latają w piżamach, mąż cały dzień zdobywa jakieś nowe ziemie, podbija nowe lądy. Nic nie trzeba. Można leżeć, spać, leniuchować aż do obrzydzenia, bo wreszcie nic nie trzeba, a tylko można. Też leżę. Przeglądam Facebooka, gram w jakąś durną gierkę na telefonie, gapię się w tv. Pozorne lenistwo. Niby jestem tu, na kanapie, ale moje myśli krążą po łazience, gdzie czeka pranie do wyprania. Są w kuchni, gdzie czekają naczynia, które nie zmieściły się do zmywarki. W myślach planuję co zrobić na obiad i w co ubrać jutro dzieciaki do szkoły. Resztkami rozsądku powstrzymuję się, żeby nie wstać z kanapy. Przecież nic nie muszę...
Panuje niepokojący trend, trend na bycie Matką Polką Udręczoną. Jako matki mamy prawo chodzić w dresie z plamami po zupkach lub nie daj borze szumiący innych odpadach, mamy mieć prawo tłuste włosy i odpryskujący lakier na paznokciach. Mamy prawo wiecznie pić zimną kawę i jeść resztki z obiadu, które zostawiły nasze dzieci. Mamy prawo nie mieć czasu na kawę z przyjaciółką, na spacer, na siłownię. Mamy prawo się nie umalować, nie kupić sukienki.
Same dajemy sobie to prawo. Same dajemy sobie przyzwolenie. Same wpędzamy się w spiralę bycia Matką Polką Udręczoną. Na własne życzenie powłóczymy rękoma po ziemi, dostajemy garba i podpieramy powieki na zapałki. Na własne życzenie wyglądamy jak kocmołuchy, pijemy tą cholerną zimną kawę i nie mamy czasu dla siebie. Wręcz walczymy o prawo do tego wszystkiego. A potem żalimy się, jak nam to jest źle i jak ciężkie jest życie matki. Jak to się poświęcamy, mimo że spora część z nas, świadomie zdecydowała się na posiadanie potomstwa. Lubujemy się w pokazywaniu jak to jest nam ciężko, jakie z nas heroski i jak bardzo poświęcamy swoje potrzeby dla potrzeb naszych rodzin.
Byłam taka sama.
Do dziś zwalczam w sobie Matkę Polkę Udręczoną. Nie, to nie znaczy, że nie bywam zmęczona, że nie miewam takich dni, kiedy nie mam czasu nawet na chwilę usiąść na tyłku. Że nie miewam dni, kiedy daje o sobie znać kręgosłup, albo noga, którą już dawno powinnam zoperować. To nie znaczy, że nie puszczają mi nerwy, że nie miewam gorszych dni, kiedy nawet uporanie się ze stertą prania, które w obecnych czasach i przy aktualnym rozwoju techniki wystarczy wrzucić na dobrą sprawę tylko do pralki, wydaje się rzeczą ponad moje siły. Nie znaczy to, że nie czuję się czasem w domu jak w więzieniu, że nie mam ochoty trzasnąć drzwiami i uciec, choć na chwilę. Każda z nas tak samo ma, ale wiesz o czym zapominamy? Że nie zawsze tak jest. Nie każdego dnia masz ochotę strzelić sobie w łeb albo wyskoczyć z okna. A jeśli tak jest, to znaczy to, że na własne życzenie jesteś Matką Polką Udręczoną.
Sama sobie jesteś winna.
Wychowano nas w poczuciu obowiązku. Matka, żona i kochanka. Nawet nie w tej kolejności, raczej na równi. Zawsze gotowa do działania, zawsze na każde skinienie, zawsze przygotowana. Jej potrzeby są drugorzędne, najważniejsze jest, żeby dzieci były szczęśliwe, a mąż zadowolony. Przykro ci, bo nie doceniają tego, co dla nich robisz. A ty każdego dnia piejesz z zachwytu, że mąż wrócił z pracy i tym samym zarobił kilka kolejnych złotówek albo że spuścił po sobie klapę w kiblu? No nie. Bo się przyzwyczaiłaś, że tak jest, że to jest normalne. Swoją rodzinę też przyzwyczaiłaś. Nauczyłaś, że zawsze jesteś do dyspozycji, że mogą od ciebie wymagać, bo ty zawsze masz czas, siłę, ochotę. Dałaś im na to przyzwolenie więc dlaczego teraz na nich narzekasz?
Pomaluj paznokcie.
Banał? Może. A teraz niech pierwsze rzucą kamień te, które nigdy nie powiedziały, że nie mają na to czasu. Co? Nikt nie rzuca?
Wykręcamy się głupim brakiem czasu, brakiem możliwości, a prawda jest taka, że same sobie odbieramy szansę na to, żeby poczuć się lepiej. Ile czasu zajmuje ci założenie dresu, a ile sukienki? Dobrze wiem z własnego doświadczenia, że to te same cenne minuty, które musisz wyrwać ze swojego przeładowanego życia. Więc dlaczego choć raz, dwa razy na tydzień nie ubierzesz tej sukienki? Dres jest wygodniejszy? Możliwe, ale sukienka daje ci plus sto do samopoczucia. Możesz się śmiać, ale nawet jak założysz zamiast barchanowych, babcinych gaci, koronkowe bokserki to choć nie paradujesz w samych majtkach po ulicy, to tak będziesz czuła się lepiej.
Pomalowanie paznokci to chwila. Naprawdę nie masz tych 5 minut? Tylko odpowiedz szczerze.
Nie masz do pomocy babci, cioci, niani? Ja też nie mam. Ale czy twojemu mężowi coś się stanie, jeśli przez dwie godziny zaopiekuje się dziećmi? Zrobić potrafił to i z tym sobie poradzi, uwierz. Też mi się wydawało, że tylko ja potrafię się zaopiekować moimi synami. Kurde, ja nadal tak myślę, tylko, że teraz potrafię sobie dać wolne od tego głupiego myślenia i podrzucam ich czasem innym ludziom wygenerowując czas dla siebie.
Wiesz, dlaczego nie mam brzucha i tyłka Lewandowskiej czy MelB?? Nie, nie dlatego, że pewnie połowa życia za mną, że mam za sobą dwie ciąże, w których przytyłam po 16kg czy dlatego, że nie stać mnie na siłownię. Nie mam, bo mi się nie chce. I tobie też się nie chce, jeśli narzekasz na swój tyłek. I to nie jest wina twojego dziecka, które zamiast po imieniu nazywasz po angielsku High Need Baby, ani tego, że najbliższą siłownię masz 20km od domu. Sama sobie jesteś winna, bo tylko od ciebie zależy czy rozłożysz swój tyłek na podłodze, odpalisz na YT Chodakowską czy innego sadystę i wreszcie coś ze sobą zrobisz. Najczęściej słyszę w takich sytuacjach 'nie mam czasu'. Gówno prawda. To tylko usprawiedliwianie samej siebie, zagłuszanie wyrzutów sumienia, bo dobrze wiesz, że bez problemu wygospodarowałabyś 15 minut dziennie.
Nowa kiecka nie jest lekiem na zło.
Wiele w tym prawdy. Od nowej sukienki nie przestanie cię boleć kręgosłup ani nie będziesz bardziej wyspana po tym, jak wstawałaś do dziecka milion razy. Nie schudniesz od ćwiczeń raz w miesiącu i nie zdobędziesz nobla za przeczytanie jednej książki w miesiącu. Nie zapieją fanfary również od pomalowanych paznokci czy maseczki na twarzy. Nie staniesz się na wieki oazą spokoju od wyjścia na spacer. Ale pewne jest, że na dany moment poczujesz się lepiej, dowartościujesz, odpoczniesz, poczujesz się piękniejsza. Ta chwila, którą sobie podarujesz, zaprocentuje. Lepszym samopoczuciem, większym spokojem. Nic się nie stanie, jeśli pranie poczeka, a rodzina zamiast obiadu zje raz na jakiś czas kanapki. Nie zmieni się od tego świat, nie uratujesz miliona istnień, nie stworzysz wielkiego dzieła. Uratujesz za to siebie samą przed Matką Polką Udręczoną. Musisz tylko chcieć dać sobie szansę.
Matka Polka Udręczona
okiem mpf
Dzień wolny. Tak zupełnie. Od rana nikomu nie chce się nawet kiwnąć palcem. Dzieciaki do południa latają w piżamach, mąż cały dzień zdobywa jakieś nowe ziemie, podbija nowe lądy. Nic nie trzeba. Można leżeć, spać, leniuchować aż do obrzydzenia, bo wreszcie nic nie trzeba, a tylko można. Też leżę. Przeglądam Facebooka, gram w jakąś durną gierkę na telefonie, gapię się w tv. Pozorne lenistwo. Niby jestem tu, na kanapie, ale moje myśli krążą po łazience, gdzie czeka pranie do wyprania. Są w kuchni, gdzie czekają naczynia, które nie zmieściły się do zmywarki. W myślach planuję co zrobić na obiad i w co ubrać jutro dzieciaki do szkoły. Resztkami rozsądku powstrzymuję się, żeby nie wstać z kanapy. Przecież nic nie muszę...
Panuje niepokojący trend, trend na bycie Matką Polką Udręczoną. Jako matki mamy prawo chodzić w dresie z plamami po zupkach lub nie daj borze szumiący innych odpadach, mamy mieć prawo tłuste włosy i odpryskujący lakier na paznokciach. Mamy prawo wiecznie pić zimną kawę i jeść resztki z obiadu, które zostawiły nasze dzieci. Mamy prawo nie mieć czasu na kawę z przyjaciółką, na spacer, na siłownię. Mamy prawo się nie umalować, nie kupić sukienki.
Same dajemy sobie to prawo. Same dajemy sobie przyzwolenie. Same wpędzamy się w spiralę bycia Matką Polką Udręczoną. Na własne życzenie powłóczymy rękoma po ziemi, dostajemy garba i podpieramy powieki na zapałki. Na własne życzenie wyglądamy jak kocmołuchy, pijemy tą cholerną zimną kawę i nie mamy czasu dla siebie. Wręcz walczymy o prawo do tego wszystkiego. A potem żalimy się, jak nam to jest źle i jak ciężkie jest życie matki. Jak to się poświęcamy, mimo że spora część z nas, świadomie zdecydowała się na posiadanie potomstwa. Lubujemy się w pokazywaniu jak to jest nam ciężko, jakie z nas heroski i jak bardzo poświęcamy swoje potrzeby dla potrzeb naszych rodzin.
Byłam taka sama.
Do dziś zwalczam w sobie Matkę Polkę Udręczoną. Nie, to nie znaczy, że nie bywam zmęczona, że nie miewam takich dni, kiedy nie mam czasu nawet na chwilę usiąść na tyłku. Że nie miewam dni, kiedy daje o sobie znać kręgosłup, albo noga, którą już dawno powinnam zoperować. To nie znaczy, że nie puszczają mi nerwy, że nie miewam gorszych dni, kiedy nawet uporanie się ze stertą prania, które w obecnych czasach i przy aktualnym rozwoju techniki wystarczy wrzucić na dobrą sprawę tylko do pralki, wydaje się rzeczą ponad moje siły. Nie znaczy to, że nie czuję się czasem w domu jak w więzieniu, że nie mam ochoty trzasnąć drzwiami i uciec, choć na chwilę. Każda z nas tak samo ma, ale wiesz o czym zapominamy? Że nie zawsze tak jest. Nie każdego dnia masz ochotę strzelić sobie w łeb albo wyskoczyć z okna. A jeśli tak jest, to znaczy to, że na własne życzenie jesteś Matką Polką Udręczoną.
Sama sobie jesteś winna.
Wychowano nas w poczuciu obowiązku. Matka, żona i kochanka. Nawet nie w tej kolejności, raczej na równi. Zawsze gotowa do działania, zawsze na każde skinienie, zawsze przygotowana. Jej potrzeby są drugorzędne, najważniejsze jest, żeby dzieci były szczęśliwe, a mąż zadowolony. Przykro ci, bo nie doceniają tego, co dla nich robisz. A ty każdego dnia piejesz z zachwytu, że mąż wrócił z pracy i tym samym zarobił kilka kolejnych złotówek albo że spuścił po sobie klapę w kiblu? No nie. Bo się przyzwyczaiłaś, że tak jest, że to jest normalne. Swoją rodzinę też przyzwyczaiłaś. Nauczyłaś, że zawsze jesteś do dyspozycji, że mogą od ciebie wymagać, bo ty zawsze masz czas, siłę, ochotę. Dałaś im na to przyzwolenie więc dlaczego teraz na nich narzekasz?
Pomaluj paznokcie.
Banał? Może. A teraz niech pierwsze rzucą kamień te, które nigdy nie powiedziały, że nie mają na to czasu. Co? Nikt nie rzuca?
Wykręcamy się głupim brakiem czasu, brakiem możliwości, a prawda jest taka, że same sobie odbieramy szansę na to, żeby poczuć się lepiej. Ile czasu zajmuje ci założenie dresu, a ile sukienki? Dobrze wiem z własnego doświadczenia, że to te same cenne minuty, które musisz wyrwać ze swojego przeładowanego życia. Więc dlaczego choć raz, dwa razy na tydzień nie ubierzesz tej sukienki? Dres jest wygodniejszy? Możliwe, ale sukienka daje ci plus sto do samopoczucia. Możesz się śmiać, ale nawet jak założysz zamiast barchanowych, babcinych gaci, koronkowe bokserki to choć nie paradujesz w samych majtkach po ulicy, to tak będziesz czuła się lepiej.
Pomalowanie paznokci to chwila. Naprawdę nie masz tych 5 minut? Tylko odpowiedz szczerze.
Nie masz do pomocy babci, cioci, niani? Ja też nie mam. Ale czy twojemu mężowi coś się stanie, jeśli przez dwie godziny zaopiekuje się dziećmi? Zrobić potrafił to i z tym sobie poradzi, uwierz. Też mi się wydawało, że tylko ja potrafię się zaopiekować moimi synami. Kurde, ja nadal tak myślę, tylko, że teraz potrafię sobie dać wolne od tego głupiego myślenia i podrzucam ich czasem innym ludziom wygenerowując czas dla siebie.
Wiesz, dlaczego nie mam brzucha i tyłka Lewandowskiej czy MelB?? Nie, nie dlatego, że pewnie połowa życia za mną, że mam za sobą dwie ciąże, w których przytyłam po 16kg czy dlatego, że nie stać mnie na siłownię. Nie mam, bo mi się nie chce. I tobie też się nie chce, jeśli narzekasz na swój tyłek. I to nie jest wina twojego dziecka, które zamiast po imieniu nazywasz po angielsku High Need Baby, ani tego, że najbliższą siłownię masz 20km od domu. Sama sobie jesteś winna, bo tylko od ciebie zależy czy rozłożysz swój tyłek na podłodze, odpalisz na YT Chodakowską czy innego sadystę i wreszcie coś ze sobą zrobisz. Najczęściej słyszę w takich sytuacjach 'nie mam czasu'. Gówno prawda. To tylko usprawiedliwianie samej siebie, zagłuszanie wyrzutów sumienia, bo dobrze wiesz, że bez problemu wygospodarowałabyś 15 minut dziennie.
Nowa kiecka nie jest lekiem na zło.
Wiele w tym prawdy. Od nowej sukienki nie przestanie cię boleć kręgosłup ani nie będziesz bardziej wyspana po tym, jak wstawałaś do dziecka milion razy. Nie schudniesz od ćwiczeń raz w miesiącu i nie zdobędziesz nobla za przeczytanie jednej książki w miesiącu. Nie zapieją fanfary również od pomalowanych paznokci czy maseczki na twarzy. Nie staniesz się na wieki oazą spokoju od wyjścia na spacer. Ale pewne jest, że na dany moment poczujesz się lepiej, dowartościujesz, odpoczniesz, poczujesz się piękniejsza. Ta chwila, którą sobie podarujesz, zaprocentuje. Lepszym samopoczuciem, większym spokojem. Nic się nie stanie, jeśli pranie poczeka, a rodzina zamiast obiadu zje raz na jakiś czas kanapki. Nie zmieni się od tego świat, nie uratujesz miliona istnień, nie stworzysz wielkiego dzieła. Uratujesz za to siebie samą przed Matką Polką Udręczoną. Musisz tylko chcieć dać sobie szansę.
Etykiety:
okiem mpf
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Niestety, zauważyłam, że to faktycznie ostatnio jest modne... :/
OdpowiedzUsuńLubie moja pracę w domu-w dresie. Jednak zawsze mama czyste włosy, jeśli nawet są w śmiesznym koczku, makijaż i pozwalam sobie rano na chwilę luksusu w postaci perfum. Z doświadczenia wiem, że w dresie można wyglądać bardzo dobrze, tylko w niepoplamionym ;)
OdpowiedzUsuńCzasami same sobie przypisujemy taki image :D
OdpowiedzUsuń