24 stycznia 2018

Nowy rok, nowa ty?



samoakceptacja kobieta radość z życia




Choć sama nie robię noworocznych postanowień, bo zwyczajnie ich nie dotrzymuję, zauważyłam, że wiele kobiet wkracza w nowy rok z hasłem „nowy rok, nowa ja”, po czym lądują na kanapie z czekoladą w ręku i ich górnolotne plany szlag już na wstępie trafia. Często tracą zapał po tygodniu, a zdarza się, że poza snuciem planów w ogóle nie podejmują się ich realizacji.
Jeśli oczywiście czujecie się ze sobą dobrze, z przyjemnością spoglądacie w lustro i uważacie, że w zasadzie nic specjalnego nie możecie sobie zarzucić, to znaczy, że wszystko u was w porządku. Gorzej, jeśli nic nie robicie, a skupiacie się wyłącznie na zamęczaniu waszego otoczenia marudzeniem, jakie to jesteście, brzydkie, grube, głupie itd.


Z moich obserwacji wynika, że stopień tego marudzenia w dużej mierze wynika z wieku i jego kulminacja przypada gdzieś między 25, a 33 rokiem życia. Można by rzec, że to trochę taki 'głupi' wiek. Już nie jesteśmy nastolatkami i zaczyna ta świadomość do nas docierać (do mnie dotarło, kiedy przestali za mną wołać": 'Ej, laska!!!', a zaczęli 'Proszę pani!'). Jednocześnie to chyba w tym wieku najbardziej chcemy się podobać (pomijam tu wiek nastoletni, kiedy potrzeba akceptacji jest wręcz nieporównywalna) sobie i otoczeniu. To wtedy najbardziej nas 'ciśnie' żeby wyglądać szałowo, bo jeszcze ktoś się czasem spojrzy ;)
 
Z biegiem lat zdobywamy jednak większy luz. Nie, to nie znaczy, że nagle kilka lat po trzydziestce przestajemy o siebie dbać, wskakujemy w poplamiony dres i ogłaszamy plan na niemycie włosów przez dwa tygodnie, bo co to, kogo obchodzi, a jedyne czym karmimy naszą psyche to paradokumentalne seriale. Nie, to nie tak działa. Z biegiem lat zdobywamy większą świadomość naszego ciała i większe poczucie własnej wartości. Wiemy już, czego możemy od siebie oczekiwać, na co nas stać (i zdajemy sobie sprawę, że często na więcej niż myśleliśmy), a jednocześnie przestajemy przejmować się tak bardzo opiniami z zewnątrz. Wyjście do Biedry bez makijażu przestaje już być dramatem, jeśli wiecie o co mi chodzi. Dbamy o siebie dla siebie.

Jeśli jeszcze nie wdrożyłaś planu 'teraz ja', wszak mamy dopiero styczeń, bierz się do dzieła. Postaram się podpowiedzieć ci, na co zwrócić największą uwagę i na czym najbardziej się skupić w drodze po lepszą wersję siebie. Nie chudszą, nie zgrabniejszą, ale po prostu taką, którą będziesz lubiła i z którą będzie ci się dobrze żyło.

1. Zaakceptuj

Nie, nie musisz się godzić na fatalną fryzurę (bo takie masz niepodatne włosy), na fałdkę na brzuchu (bo mama i babcia miały to nic się z tym nie da zrobić) czy na to by, zamiast przeczytać książkę, stać z żelazkiem przez kilka godzin. Nie chodzi mi o akceptację takiego stanu rzeczy, w jakim się teraz znajdujesz, ale o akceptację siebie. Akceptuję siebie taką, jaką jestem, co wcale nie znaczy, że nie chcę być jeszcze lepsza i że nie ma we mnie niczego, co chciałabym zmienić. Jednak akceptacja to podstawa. Jeśli widzisz w sobie same wady, to nawet jak schudniesz 15kg i obronisz doktorat, nadal będziesz uważała, że jesteś gruba i głupia.

2. Olej cel.
 
Ale jak to tak? Zapytacie pewnie. Tak bez stawiania sobie celów? Bez planów? No przecież tak się nie da. Mylisz się. Owszem istnieją ludzie, których postawiony cel motywuje, ale znam masę ludzi (mi osobiście również się to zdarza), których wizja celu sztywno umiejscowionego gdzieś w przyszłości, automatycznie zniechęca, wywierając niezdrową presję. Zdecydowanie łatwiej na przykład pracuje mi się, gdy umawiam się, że dane zlecenie wykonam np. w ciągu dwóch tygodni, niż gdy mam sztywno określone, że dajmy na to do piątku, ma być i koniec. Dużo prościej wytrwać mi na diecie, kiedy postanowię, że fajnie by było jakbym do zbliżającej się imprezy super wyglądała w nowej kiecce, niż jak zawieszę bat nad głową, że do imprezy to koniecznie minus 7kg, bo jak nie to ogień piekielny mnie pochłonie. Mam nadzieję, że rozumiesz, co mam na myśli. Sztywno postawiony cel nie zawsze działa i jeśli należysz do tej grupy ludzi, których to nie motywuje, a wręcz odwrotnie, to zwyczajnie olej cel.

3. Zrób coś nowego.

Nie namawiam cię, żebyś nagle sprzedała wszystko i wyjechała na pół roku do Indii medytować albo żebyś rzuciła męża dla gościa, którego widziałaś raz, jak wysiadałaś z autobusu. Zrób po prostu coś, czego jeszcze nie robiłaś. Coś, co do tej pory tylko cię ciekawiło, ale nie miałaś odwagi spróbować. Jeśli nie zaczniesz oswajać, już zawsze będziesz się bać. Podam ci przykład mojego syna, który potwornie bał się wiatru. Bał się tak bardzo, że sami nie mogliśmy sobie z tym lękiem poradzić i musieliśmy zwrócić się do specjalisty. Nie uwierzysz, co pomogło mu oswoić lęk. Wystarczyło, że wiatrowi, którego tak panicznie się bał, nadał imię. To było absolutnie banalne rozwiązanie, a jednak jakoś sami na nie nie wpadliśmy. Dziś można powiedzieć, że mój syn oswoił lęk (nie mylić z nie boi się). My dorośli też mamy swoje lęki, które czasem wynikają z naszych niczym nieuzasadnionych przekonań. Nie pójdę sama do restauracji/kawiarni, bo jak to tak samemu. Nie pójdę do kosmetyczki/SPA no bo gdzie mi tam, nie mam ciała modelki, będą się ze mnie śmiać. Nie zrobię tego czy owego, bo to nie dla mnie. Kochana salon kosmetyczny to nie sala tortur i nikt nie czeka tam, żeby się z ciebie pośmiać. Uwierz, jeśli zainwestujesz w odrobinę luksusu, na bank poczujesz się lepiej. Znajdź taki, który spełni twoje oczekiwania, np. Healthy Beauty. Zapoznaj się z ofertą i zrób coś dla siebie.
Moja droga, wszystko jest dla ciebie, a nawet jeśli nie, to będziesz to wiedziała na pewno, dopiero jak spróbujesz :)

4. Kosmetyki

 
Oczywiście tradycyjny krem w granatowym pudełeczku jest dobry na wszystko, kiedyś nawet buty się nim pastowało, ale teraz półki drogerii uginają się od kosmetyków, więc zaszalej. Jak masz 20 lat, to jakoś specjalnie nie musisz się przejmować, ale kiedy powoli zaczyna do ciebie docierać, że grawitacja na ciebie też ma wpływ, warto zainwestować w dobry kosmetyk, który wesprze cię w walce z jej skutkami :) Należy ci się i jesteś tego warta.

5. Sport

 
Nooo tutaj wchodzimy na grząski grunt. Ba, nawet powiem szczerze, że poczułam jak się zapadam. No bo o ile latem i wiosną kocham las, który mam po drugiej stronie ulicy i o ile w tych porach roku można mnie tam często spotkać, o tyle zimą i jesienią zamieniam się w niedźwiedzia. Na samą myśl o ćwiczeniach w domu zaczynam ziewać. Potrafi mnie uśpić nawet MelB, o Chodakowskiej to już nawet nie wspominając, bo ona to na mnie działa jak środek nasenny. Ostatnio nawet sięgnęłam po treningi Qczaja. Fakt przy nim nie da się spać, ale nie wpłynęło to ani trochę na moją aktywność, bo jego treningi obejrzałam gotując obiad. Co więc mam powiedzieć? Nie idźcie tą drogą. Zapiszcie się na siłownię, skorzystajcie z pomocy trenera personalnego, ćwiczcie w domu, biegajcie.... w każdym razie nie bierzcie ze mnie przykładu :)

6. Karma dla duszy
 
Ciało ciałem, ale o mózg też trzeba dbać. Pewnie, że jak obejrzysz raz „Koronę królów” to nic takiego się nie stanie, ale z horrorami nie należy przesadzać (żarcik, sama czasem oglądam). W czym rzecz? A no w tym, że od czasu do czasu pozwól sobie na odrobinę również intelektualnego luksusu. Wybierz się do teatru, opery, do galerii. Uwierz to zupełnie inna rozrywka niż multipleks i spacer po galerii handlowej. Może ciężko w to uwierzyć, ale po dobrej sztuce teatralnej człowiek czuje się jak po wizycie w SPA. Książkę chociaż poczytaj.
Jeśli natomiast potrafisz wygospodarować ze swojego dnia trochę wolnego czasu (tak wiem, zabawne) może zapiszesz się na jakiś kurs? Nie musi to być zaraz fizyka jądrowa czy księgowość dla zaawansowanych, ale może skorzystasz z kursu fotografii?

Wiadomo, każda z nas ma lepsze i gorsze dni, ale jeśli będziesz trwać w sytuacji, którą opisałam na początku (czekolada + kanapa) to za wiele nie zdziałasz. Stań przed lustrem, uśmiechnij się do siebie i obiecaj sobie, że ten rok będzie należał do ciebie.

3 komentarze:

  1. No właśnie, ale to chyba trzeba przekroczyć te magiczne +/- 35, żeby w to uwierzyć:) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Proszę Cię jak to My nie jesteśmy już nastolatkami. Ja tam się czuję na tyle na ile wyglądam, czyli jakieś hmmm 19. A tak serio to prawda z wiekiem łapiemy zupełnie inny dystans. Wypad do Biedry bez makijażu opanowałam do perfekcji. Kiedyś nie do pomyślenia było wyskoczyć tak nie zrobioną. A jednak da się.

    OdpowiedzUsuń
  3. No właśnie ja mam fatalną fryzurę, ale zupełnie nie mam pomysłu, co z nią zrobić, więc ją na razie akceptuję ;)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy pozostawiony komentarz :)

TOP