8 maja 2018
czytamy, diy, recenzje
Mam poważny problem z książkami z kategorii DIY. Generalnie te, które wpadają w moje ręce, nie spełniają do końca moich oczekiwań. Problem w sumie nie leży w samych książkach, ale we mnie. Tak się składa, że jeśli chodzi o rękodzieło próbowałam się mierzyć z wieloma technikami, nie jestem może mistrzem, ale poziom instrukcji w książkach , przeważnie jest dla mnie zbyt banalny.
Tym razem nie było inaczej. Kiedy w moje ręce wpadła książka DIY..... Wydawnictwa Egmont, zaczęłam przeglądać ją z nadzieją, że w końcu znajdę coś dla siebie. Niestety, z każdą kolejną stroną byłam coraz bardziej zrezygnowana. Wszystko było tak kosmicznie proste, że usatysfakcjonowałoby z pewnością kogoś kto dopiero zaczyna z rękodziełem, ale dla mnie to nie było to, czego szukałam. Oczywiście do czasu.
Kiedy trafiłam na instrukcję jak w prosty i niskobudżetowy sposób uszyć modną bluzkę off shoulder, uznałam, że w końcu jest to wyzwanie dla mnie. Trochę jednak trwało zanim przystąpiłam do dzieła bo do pasmanterii, a do uszycia bluzki potrzebna jest gumka, mam tylko jakieś 700metrów w dodatku na trasie między szkołą, a przedszkolem, więc zdecydowanie za daleko żeby tam pójść.
Kiedy już w końcu zmierzyłam się z tą wyprawą i udało mi się dotrzeć do rzeczonej pasmanterii pozostało już tylko zdobycie męskiej koszuli. Jako, że dawno wyrosłam z wieku, kiedy to zdarcie koszuli z przypadkowego przechodnia mogło zostać odebrane jako podryw, a raczej wkroczyłam w wiek gdzie takie zachowanie oznaczałoby co najwyżej najwyższy akt desperacji, dlatego musiałam użyć innych środków.
Tak się pięknie złożyło, że akurat mąż wyjeżdżał na cały weekend w związku z czym mogłam zaatakować jego szafę. Problem polegał na tym żeby zrobić to tak, by straty były niezauważalne, a przynajmniej nie w krótkim okresie. Mąż niestety pamięć do ubrań ma wyśmienitą i niechętnie się z nimi rozstaje darząc je niewypowiedzianym sentymentem. Czasem myślę, że jedynym powodem, dla którego mógłby się ze mną rozwieść byłoby wyrzucenie jego ukochanych t-shirtów.
Mimo wszystko w końcu udało mi się znaleźć taką koszulę, po której małżonek nie zalałby się rzewnymi łzami, a co najwyżej pogrążył w tygodniowej żałobie mimo, że nigdy nie miał tejże koszuli na swym ponętnym oczywiście ciele.
Koszula zdobyta, czas było przystąpić do działania.
W tym miejscu wypadałoby wpaść jednak na chwilę w żałobny nastrój bo koszula zakończyła swój żywot dość tragiczny sposób.
Podebranie drugiej koszuli mężowi zakrawałoby już na próbę samobójczą dlatego wiele się nie zastanawiając ruszyłam na podbój jednego z osiedlowych second handów. Niecałe cztery zeta i męska niebieska koszula była moja. Tym razem poszło zdecydowanie lepiej i to co wcześniej było, choć o urodziwej barwie, jednakże co najwyżej bezkształtnym namiotem, przekształciło się w seksowną damską bluzeczkę.
Wykonanie choć nie do końca banalne to na pewno na miarę możliwości przeciętnego homo sapiens. Trochę się trzeba namęczyć, ale satysfakcja jest przeogromna. Zresztą efekty możecie podziwiać na zdjęciach. Mnie nie możecie podziwiać bo nie miał mi kto zrobić zdjęć :)
Wracając jednak do książki to żeby nie było, że tylko instrukcja na uszycie bluzki jest w niej wartościowa to muszę uczciwie przyznać, że również znajdziecie w niej kilka fajnych instrukcji na naturalne, domowe kosmetyki, które również mam zamiar przetestować. Jeśli lubicie takie eksperymenty to na pewno znajdziecie tam coś dla siebie. Żeby już być tak do końca obiektywną to książkę polecam tym, którzy dopiero zaczynają przygodę z DIY, jeśli ktoś oczekuje czegoś więcej, może się niestety rozczarować. Książka sprawdzi się również jako prezent ze względu na atrakcyjne wydanie w twardej oprawie, będzie miłym wstępem do przygody z rękodziełem.
Jak uszyć bluzkę off shoulder z Egmont
czytamy, diy, recenzje
Mam poważny problem z książkami z kategorii DIY. Generalnie te, które wpadają w moje ręce, nie spełniają do końca moich oczekiwań. Problem w sumie nie leży w samych książkach, ale we mnie. Tak się składa, że jeśli chodzi o rękodzieło próbowałam się mierzyć z wieloma technikami, nie jestem może mistrzem, ale poziom instrukcji w książkach , przeważnie jest dla mnie zbyt banalny.
Tym razem nie było inaczej. Kiedy w moje ręce wpadła książka DIY..... Wydawnictwa Egmont, zaczęłam przeglądać ją z nadzieją, że w końcu znajdę coś dla siebie. Niestety, z każdą kolejną stroną byłam coraz bardziej zrezygnowana. Wszystko było tak kosmicznie proste, że usatysfakcjonowałoby z pewnością kogoś kto dopiero zaczyna z rękodziełem, ale dla mnie to nie było to, czego szukałam. Oczywiście do czasu.
Kiedy trafiłam na instrukcję jak w prosty i niskobudżetowy sposób uszyć modną bluzkę off shoulder, uznałam, że w końcu jest to wyzwanie dla mnie. Trochę jednak trwało zanim przystąpiłam do dzieła bo do pasmanterii, a do uszycia bluzki potrzebna jest gumka, mam tylko jakieś 700metrów w dodatku na trasie między szkołą, a przedszkolem, więc zdecydowanie za daleko żeby tam pójść.
Kiedy już w końcu zmierzyłam się z tą wyprawą i udało mi się dotrzeć do rzeczonej pasmanterii pozostało już tylko zdobycie męskiej koszuli. Jako, że dawno wyrosłam z wieku, kiedy to zdarcie koszuli z przypadkowego przechodnia mogło zostać odebrane jako podryw, a raczej wkroczyłam w wiek gdzie takie zachowanie oznaczałoby co najwyżej najwyższy akt desperacji, dlatego musiałam użyć innych środków.
Tak się pięknie złożyło, że akurat mąż wyjeżdżał na cały weekend w związku z czym mogłam zaatakować jego szafę. Problem polegał na tym żeby zrobić to tak, by straty były niezauważalne, a przynajmniej nie w krótkim okresie. Mąż niestety pamięć do ubrań ma wyśmienitą i niechętnie się z nimi rozstaje darząc je niewypowiedzianym sentymentem. Czasem myślę, że jedynym powodem, dla którego mógłby się ze mną rozwieść byłoby wyrzucenie jego ukochanych t-shirtów.
Mimo wszystko w końcu udało mi się znaleźć taką koszulę, po której małżonek nie zalałby się rzewnymi łzami, a co najwyżej pogrążył w tygodniowej żałobie mimo, że nigdy nie miał tejże koszuli na swym ponętnym oczywiście ciele.
Koszula zdobyta, czas było przystąpić do działania.
W tym miejscu wypadałoby wpaść jednak na chwilę w żałobny nastrój bo koszula zakończyła swój żywot dość tragiczny sposób.
Podebranie drugiej koszuli mężowi zakrawałoby już na próbę samobójczą dlatego wiele się nie zastanawiając ruszyłam na podbój jednego z osiedlowych second handów. Niecałe cztery zeta i męska niebieska koszula była moja. Tym razem poszło zdecydowanie lepiej i to co wcześniej było, choć o urodziwej barwie, jednakże co najwyżej bezkształtnym namiotem, przekształciło się w seksowną damską bluzeczkę.
Wykonanie choć nie do końca banalne to na pewno na miarę możliwości przeciętnego homo sapiens. Trochę się trzeba namęczyć, ale satysfakcja jest przeogromna. Zresztą efekty możecie podziwiać na zdjęciach. Mnie nie możecie podziwiać bo nie miał mi kto zrobić zdjęć :)
Wracając jednak do książki to żeby nie było, że tylko instrukcja na uszycie bluzki jest w niej wartościowa to muszę uczciwie przyznać, że również znajdziecie w niej kilka fajnych instrukcji na naturalne, domowe kosmetyki, które również mam zamiar przetestować. Jeśli lubicie takie eksperymenty to na pewno znajdziecie tam coś dla siebie. Żeby już być tak do końca obiektywną to książkę polecam tym, którzy dopiero zaczynają przygodę z DIY, jeśli ktoś oczekuje czegoś więcej, może się niestety rozczarować. Książka sprawdzi się również jako prezent ze względu na atrakcyjne wydanie w twardej oprawie, będzie miłym wstępem do przygody z rękodziełem.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Świetny patent, choć niestety ja mam dwie lewe ręce do takich spraw, nawet zacerować porządnie dziury nie umiem ;)
OdpowiedzUsuńsuper !
OdpowiedzUsuńale super :D z chęcią sama bym spróbowała zrobić dla siebie taką bluzeczkę, ale z moim talentem to chyb anie wyjdzie :D
OdpowiedzUsuńsuper wyglada:) jejj
OdpowiedzUsuńświetna, ale jednak trzeba mieć trochę ręki :)
OdpowiedzUsuńTeż tak zrobiłam sobie taką bluzkę
OdpowiedzUsuń