Tańce, hualńce…McDonald


Synu starszy z własnej, nieprzymuszonej woli oraz ku zdumieniu obojga rodziców uczęszcza na kurs tańca. Talent do tego ma po matce swojej, a to oznacza, że Maserakiem to on raczej nie zostanie. No, ale (i tu w przeciwieństwie do matki, która nienawidzi tańczyć)  chce, chęci ma, podoba mu się to niech chodzi.
Ponieważ minęło pierwsze półrocze w szkole tańca, zostaliśmy zaproszenie na pokaz tego czego dziecięcia nauczyły się od września. Zabawne to było przeżycie bo dzieciątka jakieś takie nieskoordynowane, ale mimo wszystko fajnie było popatrzeć na swoje dziecko występujące przed tak dużą publicznością.
Na koniec tancerze dostali dyplomy i burzę oklasków.
A po występie dzieciaczki zaciągnęły rodziców do przybytku zła czyli do McDonalda. Nie martwcie się, żyją, mają się dobrze, otyłość im nie grozi chodziło tylko i wyłącznie o zabawkę 🙂 Za to matka zjadając to czego dzieciątka nie ruszyły na bank wyczerpała zasób kalorii na przyszły tydzień 😀

No i nie ma co, fotki na ściankach muszą być. Ma się to parcie :)))

 

TOP