Jednym z pierwszych postów na tym blogu był post o reformie oświaty. To było trzy lata temu i tak się składało, że reforma zaczynała tyczyć się mojego starszego syna. Ci co mnie znają, wiedzą, że nie jestem zwolenniczką sześciolatków w szkołach i absolutnie nie podobało mi się to, że oświata wyciąga łapy po moje dziecko.
Na szczęście w skutek splotu różnych okoliczności, a dokładnie w skutek podzielenia rocznika 2008 na dwie części oraz tego, że Starszak urodził się w październiku, dziecię moje powędrowało w progi szkolne jako siedmiolatek. No może nie do końca, bo wcześniej chodził dwa lata do zerówki. Jednak tą ‘właściwą’ edukację rozpoczął mając lat siedem.
Jeśli chodzi o Młodego pogodziłam się już z tym, że będzie musiał wkroczyć w progi szkolne rok wcześniej. Co prawda młody mając lat 4,5 potrafi już trochę czytać, liczyć i pisać, a do tego jest całkiem nieźle rozgarnięty więc obawa o niego była dużo mniejsza. Mimo to, z zadowoleniem odebrałam informację, że najprawdopodobniej też wkroczy w szkolne progi jako siedmiolatek.
Dlaczego? Nie dlatego, że uważam, że sobie nie poradzi. Oj ten to sobie poradzi w życiu na pewno. Tego jestem pewna. Nie dlatego, że uważam, że jest niedojrzały emocjonalnie bo w przeciwieństwie do Starszaka rewelacyjnie odnajduje się w grupie, formuje z niej bandę i staje na jej czele, a potem umiejętnie nią zarządza. Zresztą pisałam już kiedyś o tym, że Młody będzie prezesem (klik).
Nie chcę żeby poszedł do szkoły jako sześciolatek bo:
– nic mu to nie da
– nie zdobędzie z tego tytułu lepszej pracy
– będzie zapierniczał rok dłużej do emerytury
– na pewno nie będzie od tego mądrzejszy
Absolutnie nie przekonują mnie argumenty, że za zachodzie to dzieci idą do szkoły już mając pięć lat i krzywda im się nie dzieje, a nasze przecież nie są głupsze. Oczywiście, że nasze dzieci nie są głupsze, ale system oświaty już tak. Może i materiał, który nasze dzieci przyswajają jest bardziej rozbudowany, ale sposób kształcenia jest u nas nastawiony na zapamiętywanie. I to nie na zapamiętywanie na wieki wieków amen, ale na zapamiętywanie w systemie zakuć, zdać, zapomnieć. A na studiach jeszcze zapić.
U nas dziecko nie ma poznać, dotknąć, poczuć i zrozumieć. U nas ma po prostu zapamiętać, a że z materiałem nauczyciel musi pędzić jak opętany bo inaczej się nie wyrobi, to zapamiętywanie wiąże się z ryciem na pamięć. Skoro chcemy się porównywać do zachodnich szkół to porównajmy nasze sale biologiczne, fizyczno-chemiczne czy jakiekolwiek. Porównajmy jakie sposoby uczenia są tam, a jakie u nas.
W Polskich szkołach zabija się kreatywne myślenie. Jeśli myślisz inaczej to jesteś wyrzutkiem, nie mieścisz się w normach, testach, statystykach.
Moje dziecko przez pierwsze półrocze pierwszej klasy nie nauczyło się jeszcze niczego, no może poza tym, że podszkoliło pisanie. Idąc do szkoły umiał czytać, znał litery, umiał wykonywać działania matematyczne. Całe pół roku nauczycielka wyrównuje różnice bo klasa jest mieszana. Jedne dzieci pędzą jak szalone z materiałem inne się zwyczajnie nudzą. Cały ich szkolny czas wypełniony jest nauką literek i cyferek (o sorry cyferek nie, bo dopiero doszli do 7). Poza tym nie nauczyli się w zasadzie niczego.
Żeby było jasne nie mam pretensji do nauczycielki bo akurat synu miał szczęście i trafił na naprawdę fantastycznego pedagoga, ale ten pedagog ma związane ręce. Ma materiał, który ma przerobić więc za przeproszeniem zapier…..la jak ruski samochodzik. Na inne rzeczy nie ma czasu.
Maluchy śmigają z ciężkimi tornistrami, po brzegi wypełnionymi książkami pomimo, że w szkołach są szafki i niestety tylko pozorna możliwość zostawienia w nich podręczników. Lekcje wychowania fizycznego to fikcja odbywająca się raz w tygodniu przez godzinę. Druga godzina to w przypadku Starszaka wyjazd na lodowisko. Ale godzin miało być cztery. Gdzie są dwie pozostałe?
Po tym jak cofnięto ustawę o sześciolatkach (choć czy to takie pewne to ja pewna nie jestem) podniosły się głosy oburzenia wśród rodziców bo się ogłupia ich dzieci, bo nie pozwala się na rozwój, bo dziecko chciało już iść do szkoły. Ten ostatni argument najbardziej mnie rozwala. No to ja się pytam dlaczego zanim nie zaczęto mieszać kilka lat temu w szkolnictwie, to w szkołach nie było lawiny sześciolatków??? Rodzice zawsze mieli wybór i zawsze mogli posłać dziecko do szkoły w wieku lat sześciu. Więc dlaczego nie posyłali?
Czyżbyśmy byli głupsi niż nasze dzieci teraz? Chyba raczej nie. A może nasi rodzice byli bardziej przewrażliwieni, niegotowi w przeciwieństwie do ich dzieci? Oooo to to na pewno nie. Przypominam, że byliśmy pokoleniem trzepaka, a do szkoły maszerowaliśmy sami, a nie pod eskortą rodzica. Więc dlaczego?
Żeby nie było, nie jestem matką kwoką, byłam, ale wyrosłam. Zwłaszcza gdy Młody poszedł do przedszkola, a ja poczułam potężny powiew wolności i spokoju przez kilka godzin dziennie. Jestem totalną zwolenniczką zerówek i jeśli miałyby wrócić do szkół podpisałabym się pod tym obiema rękoma, ale co do systemu oświaty w tym kraju zdania nie zmienię. No chyba, że zmieni się sam system.
Na koniec dodam, że według przeprowadzonych badań Finlandia ma najlepiej wykształconych obywateli, a warto zaznaczyć, że naukę rozpoczyna się tam w wieku lat siedmiu. Jaki z tego wniosek? Nie wiek jest ważny, ważny jest system edukacji. Dzieci spokojnie mogą rozpoczynać naukę później ważne jest to, jak są uczone.